Zgodnie z obietnicą, w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, Beatka obudziła się wcześnie i spojrzała przez okno. Tata miał rację mówiąc, że dzisiaj na pewno pójdą na sanki. Z tą myślą – i z radością – zapukała do pokoju Uli.
Dziewczyna dopiero co otworzyła oczy i poczuła, że siostrzyczka daje jej buziaka na dzień dobry.
- Cześć. Jak się spało? – zapytała Ula.
- Super. A wiesz, że na dworze jest mnóstwo śniegu? Pójdziemy na sanki?
- Tak chcesz iść? W piżamce i bez śniadania? – Ula złapała małą i zaczęła ją łaskotać.
- Nie! – pisnęła mała, śmiejąc się. – Po śniadaniu i po kościele.
- No to zmykaj się ubierać. Bo jak wstanę i zacznę atak łaskotek…
Józef zapukał do pokoju starszej córki, słysząc śmiechy i piski.
- A co wy robicie za hałasy od rana? – zapytał wesoło. – Dzień dobry, Ula.
- Bo Beti chce iść w piżamie na sanki – roześmiała się Ula. – Dzień dobry, tato.
- Wcale że nie – zaprotestowała mała.
- Oczywiście pójdziecie, ale po śniadaniu i po kościele. Chodźcie, Ala szykuje śniadanie.
Zagarnął ramieniem młodszą córkę, dając starszej córce czas, żeby się przebrała.
Ula dołączyła do reszty rodziny przy śniadaniu. Zjedli razem, a potem ojciec zdecydował, że wybiorą się na mszę na 10.00. Alicja odruchowo sięgnęła po swoje kluczyki; ale Ula uprzedziła ją.
- Mamo, poczekaj. A może byście chcieli przejechać się moim maleństwem?
- Twoim? – zapytała zaskoczona.
- No co? Nie chcecie sprawdzić w praktyce moich umiejętności kierowcy? – roześmiała się Ula. – Tylko przełóż mi do samochodu siedzisko dla Beti.
- O, dobrze, że przypominasz. Józek, Beti. Jedziemy z Ulą do kościoła jej samochodem.
Rodzina zeszła na dół, zostawiając Jaśka w domu. Nie musiał iść rano do kościoła, bo przecież był na pasterce.
- Chcesz usiąść na miejscu pasażera, mamo? – zapytała kurtuazyjnie dziewczyna.
- Jeśli mogę, to bardzo chętnie.
- A ja siedzę za Ulą – zarządziła Beti.
- Oczywiście, i tak masz siedzisko za kierowcą.
Ula jechała spokojnie, dostosowując prędkość do warunków panujących na rysiowskich drogach. Zaparkowała sprawnie na parkingu przy kościele i cała rodzina Cieplaków wysiadła, idąc na mszę.
Po kościele dopadła ich – oczywiście – wścibska pani Dąbrowska. Nie byłaby sobą, gdyby się nie wtrąciła.
- A co to, Cieplaki sprawiły sobie nowe auto? Jak kogoś na to stać, to się nie dziwię.
- Dzień dobry, pani Dąbrowska – powiedziała Ula.
Kobieta zmierzyła ją wzrokiem.
- Ula? Toś ty nie w dalekim świecie?
- Przyjechałam tylko na Święta – odparła. – Ale niedługo wracam do siebie.
- Ty lepiej chłopa sobie znajdź, a nie rób karierę.
Ula posłała jej krótkie spojrzenie. Na szczęście z kłopotu wybawili ich Ania z Maćkiem, którzy również byli na tej samej mszy. Czarnowłosa uściskała ją serdecznie.
- Panie Józefie, możemy wprosić się na kawkę po południu? – zapytał pogodnie Maciek. – A gdzie macie Jaśka?
- Możecie, pewnie. Jasiek z Kingą byli w nocy na pasterce – wyjaśnił ojciec.
- Rozumiem. Jakby się udało, to fajnie by było, gdyby Kinga też do was przyszła.
- Pogadam z Jaśkiem, poproszę go, żeby zaprosił do nas Kingę.
- Uuu, Ulka, ty dzisiaj za kierowcę? – zdumiała się Ania. – To już nie Ala?
- To tylko jednorazowo do kościoła – roześmiała się Ula. – To o której będziecie?
- 15, może być?
- Pasuje.
- Maciek, a pójdziecie z nami na sanki? – wtrąciła się Beti. – Razem z…
Zawahała się, nie wiedząc jak powiedzieć – „ciocia”, „pani” czy po imieniu. Ania przykucnęła przy niej, wzięła ją za rękę i uśmiechnęła się.
- Jeśli chcesz, to możesz mówić do mnie po imieniu. Jestem Ania.
- A ja Beatka. To co, pójdziemy na sanki?
- Możemy się wybrać. Już tak dawno nie jeździłam na sankach. Za godzinę u was pod domem?
- Jasne. To jesteśmy umówieni.
Zgodnie z obietnicą, Ula i Beatka spotkały się z Anią i Maćkiem przed domem. Jasiek i Kinga także mieli ochotę na jazdę na sankach. Ula i Maciek wiedzieli, gdzie są najlepsze górki do zjeżdżania, dlatego podjechali tam swoimi samochodami.
Na miejscu było już sporo amatorów jazdy na sankach i innego śnieżnego szaleństwa. Beatka koniecznie chciała pozjeżdżać, dlatego poprosiła Ulę, żeby wyjęła jej z bagażnika sanki, które dostała od rodziców na Święta.
- To co, kto pierwszy ze mną jedzie? – zapytała mała.
- Ja z tobą jadę – zadeklarowała się Kinga.
W tym czasie Ania i Ula rozmawiały chwilę ze sobą.
- I co u ciebie słychać, Ula? Ala coś wspominała, że wyjechałaś do Gdańska…
Dziewczyna była odrobinę zła na matkę, że wygadała jej tajemnicę, ale pokiwała głową.
- Tak, mieszkam i pracuję w Gdańsku. Ale opowiem ci, jak do nas przyjdziecie po południu. Daleko nie macie – roześmiała się.
- No okej.
Zabawy na śniegu trwały jeszcze długo. Gdy wszyscy już poczuli solidne zmęczenie, Ula zgarnęła rodzeństwo do samochodu, aby wrócić do domu na obiad i się rozgrzać.
- Już jesteście – przywitała ich Alicja. – Myjcie ręce i siadajcie do stołu, już nalewam gorącego barszczu.
- Mamo, a zostały jeszcze paszteciki? – zapytała Beti.
- Oczywiście że są. Proszę bardzo – podała im miskę.
- Maciek i Ania zapowiadali się na 15 – powiedział ojciec do Jaśka. – I prosili, żeby Kinga też przyszła.
- No spoko, to zaraz do niej napiszę.
Dziewczyna odpisała, że co prawda mieli jechać z rodzicami w gości; ale obiecała przyjść na chwilę, aby wysłuchać, co Maciek i Ania mają im do powiedzenia.
Kinga przyszła do Cieplaków równo z Anią i Maćkiem. Ala poczęstowała gości piernikiem i aromatyczną kawą.
- Ulka, mówiłaś, że mieszkasz i pracujesz w Gdańsku – zwróciła się do niej Ania. – Czym się zajmujesz?
- Jestem konsultantem do spraw finansowo-ekonomicznych, i w sposób szczególny rozwijam znajomość języka niemieckiego.
- A ten konsultant… to znaczy co?
- To coś jak stanowisko Aleksa, a potem moje w „Febo & Dobrzański”. No i często kursuję między Gdańskiem a Berlinem.
- Pamiętam, jak profesjonalnie rozmawiałaś z Ingrid Krüger – przypomniała sobie Ania. – Wszyscy byli zaskoczeni, zwłaszcza Paulina i Marek.
Ula drgnęła na dźwięk imienia dawnego szefa.
- A ty myślisz, że dlaczego Marek poprosił właśnie mnie na tłumaczkę Ingrid? – odpowiedziała pytaniem Ula. – Właśnie dlatego, że jako jedyna znałam perfekt niemiecki. Logiczne, że tylko ja mogłam porozmawiać z nią w jej ojczystym języku.
Po podwieczorku Ania sięgnęła do torebki.
- Słuchajcie, w sumie to dobrze się składa, że jesteście tu razem, bo mamy coś dla was. – To mówiąc, wyciągnęła trzy koperty. – Alu, na twoje ręce, proszę.
- „Anna Banaszyk i Maciej Szymczyk wraz z rodzicami mają zaszczyt zaprosić Alicję, Józefa i Beatkę Cieplak na uroczystość zawarcia związku małżeńskiego…” – przeczytała Alicja z radością. – Oczywiście już teraz potwierdzamy, że przyjedziemy.
- Jasiu, to dla ciebie i Kingi – Ania podała mu kopertę z osobnym zaproszeniem. – Nie pamiętam tylko, Kinga, jak masz na nazwisko.
- Matysiak – podpowiedziała dziewczyna.
- To już dopiszę. A to, Ula, dla ciebie.
Ula otworzyła zaproszenie i zwróciła uwagę na datę. 27 czerwca.
Do tego czasu powinnam już wszystko sobie poukładać.
- Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie i bardzo się cieszę waszym szczęściem.
- Nie wyobrażam sobie, że mogłoby was nie być na naszym weselu – rozpromienił się Maciek. – Przecież jesteście dla nas jak rodzina.
- A w firmie już byliście? – zaciekawiła się Ula. – Dobrzańscy już wiedzą o waszym ślubie?
- No, firmę już mamy za sobą. Na spotkaniu opłatkowym przekazałam zaproszenie dla ludzi z pracy.
Wieczorem Ula sięgnęła po swój pamiętnik.
A więc Ania i Maciek biorą ślub. Zazdroszczę im i życzę wszystkiego najlepszego. Od zawsze do siebie pasowali i wiem, że będą razem bardzo szczęśliwi. Czy i mnie kiedyś spotka takie szczęście? Czy zdołam zapomnieć o Marku, czy właśnie wręcz przeciwnie – wrócimy do siebie i między nami będzie jak dawniej? A może nie jak dawniej; może teraz zaczniemy od początku?